Sport wyrabia charakter – Dawid Misiura
Urodzony w 1977 r. Dawid Misiura jest najmłodszym wybrańcem do jedenastki siedemdziesięciolecia Bytovii i rekordzistą w liczbie udokumentowanych występów naszego klubu. Dla Bytovii rozegrał 470 meczów! Dawid miał w sobie też coś co było ważne w doborze elitarnego grona najlepszych w naszym klubie. Był nie tylko wybitnym sportowcem. Posiadał charakter godny kapitana zespołu, a dla zawodników młodszego pokolenia mógł być przykładem do naśladowania.
– Nawet nie pamiętam, kiedy zacząłem kopać w piłkę. Grałem od zawsze. Ze starszym o 3 lata kolegą z podwórka podawaliśmy sobie piłkę aż do znużenia. Za pomocą kamieni wyznaczyliśmy bramkę i z racji, że ja byłem młodszy, zacząłem bronić jego strzały. Później chodząc na boisko „jedynki” [SP 1 Bytów, dzisiaj G 1 Bytów – przyp. red.] poznałem nowych kolegów, m.in. Tomka i Rafała Ignatowiczów, Piotra Mudynia, Jacka i Mirka Wojachów, czy nie żyjącego Krzysia Miksę. Byli to już chłopcy, którzy już grali w Baszcie Bytów. Byłem najmniejszy i najmłodszy, dlatego ciągle stałem na bramce – opowiada o swoich początkach z piłką nożną. W ten sposób potwierdził słowa znanego satyryka Szymona Majewskiego, że na podwórku w bramce stoi albo najgrubszy, albo najsłabszy, albo najmłodszy. – Ja znam jeszcze inne powiedzenie, takie z naszego klubu. Kiedyś jak trzeba było przynieść lub podać piłkę to mówiliśmy „przynosi najmłodszy, albo Kiełpa” – śmieje się Dawid Misiura dodając, że Krzysztof Kiełpiński, o którym mowa był wtedy najmłodszy w drużynie.
– Później za namową Dawida Maciejewskiego poszedłem do klubu. Ja tam zostałem, a on poszedł w kierunku koszykówki – mówi. Jego pierwszym trenerem był Kazimierz Dankiewicz. W trakcie rozmowy z Dawidem, przypomniałem sobie słowa Jacka Wojacha z tamtych czasów, który zapewniał mnie, że w klubie mają młodego chłopaka, który będzie kiedyś świetnym bramkarzem. Tak też się stało. Do gry w polu go nie ciągnęło. – Sprinterem nigdy nie byłem, wolałem długie dystanse i to w wolnym tempie – mówi trochę żartobliwie Dawid Misiura.
W seniorach zadebiutował w wieku 17 lat, co jak na bramkarza było wyjątkowo wcześnie. Klub już funkcjonował pod dawną historyczną nazwą „Bytovia”. Jesienią 1994 r. zagrał w wyjazdowym meczu z Gryfem Pomorskim Wrząca. Był to jednak debiut w A-klasowych rezerwach. W tym samym sezonie, ale już w maju 1995 r. zagrał pierwszy mecz w ekipie Marka Karaczuna w III lidze w Słupsku z Gryfem. Jednak ważniejszy dla niego był jego debiut przed własną publicznością z innym Gryfem, tym razem z Wejherowa. – To było dla mnie coś wielkiego. Zastąpiłem mojego guru, Grzegorza Szymczewskiego, którego podziwiałem – mówi. Dawid Misiura miał propozycję przejścia do Bałtyku Gdynia. Jednak ważniejsza w tym czasie była dla niego matura, a gra w Bytowie tak bardzo nie kolidowała z nauką.
– Bramkarz musi być trochę rąbnięty i być wariatem, ja taki trochę byłem. Zresztą jest takie powiedzenie, że bramkarze i lewoskrzydłowi muszą być najbardziej rąbnięci – śmieje się. To stwierdzenie mnie trochę zaskoczyło, bo Dawida postrzegałem raczej jako spokojnego człowieka, ale zapewniał, że potrafił odpowiednio akcentować i rozkładać swój temperament wtedy, gdy był do tego odpowiedni moment. – Przyznasz, że to nie jest normalne, że człowiek się rzuca za piłką jak kot, skacze nie patrząc na zagrożenia. Jednak cieszę się, że choć palce były kilka razy wybijane i łamane, to poważniejszej kontuzji nigdy nie miałem – zapewnia. W tym miejscu warto przypomnieć pewien mecz w Człuchowie z Piastem. W przerwie spotkania podbiegł do nas Dawid pokazując krzywą dłoń. Miał złamany palec. Wyprostowaliśmy go. Oczywiście znieczulenia nie było. Bramkarz wrócił na swoje stanowisko i z bolącą ręką obronił nawet rzut karny. Niestety, koledzy nie wierzyli, że on obroni i nie dobiegli nawet do piłki, przez co rywal zdołał dobić i był gol. – Masz dobrą pamięć, bo dokładnie tak to było. Moją odporność oraz skoczność i gibkość zawdzięczam swojemu nauczycielowi wychowania fizycznego z podstawówki Markowi Galikowskiemu. Kładł duży nacisk na gimnastykę i lekkoatletykę. Pewnie dlatego udawało mi się nadrobić brak odpowiedniego wzrostu jak na bramkarza – mówi golkiper, który mimo tego, że miał 176 cm wzrostu zawsze należał do ligowej czołówki na swojej pozycji.
Od sezonu 1995/1996 Dawid Misiura był podstawowym bramkarzem. Przez trzy kolejne sezony zaliczał niemal komplety występów. Dopiero w sezonie 1998/1999 w rundzie jesiennej częściej bronił jego młodszy kolega Piotr Szlachetka. Jednak wiosną nasz rozmówca znowu był numerem jeden. Aż do końca rundy jesiennej 2003 r. jego pozycja w klubie była niezagrożona.
Zimą 2004 r. przybył konkurent Grzegorz Zieliński. – Był bardzo fajnym kolegą, jednak dochodziły do mnie głosy, że skoro go pozyskano to nie po to, aby siedział na ławce rezerwowych. Z góry stałem więc na przegranej pozycji. Ja nie chciałem siedzieć. Chciałem grać – wspomina bytowski bramkarz, który na pół roku został wypożyczony do Kaszubii Studzienice. – Tam też poznałem fajnych kolegów, ale ja wiedziałem, że we mnie płynie czarno-biało-czerwona krew. Klubem mojego serca była Bytovia – dodał.
Do Drutex-Bytovii wrócił po kilku miesiącach. Klub po nieudanych próbach znowu postanowił zawalczyć o IV ligę. W sezonie 2004/2005 Dawid bronił na przemian z młodzieżowcem Krzysztofem Wolskim. Wówczas, gdy zespół miał rywala z którym można było grać ofensywnie, pozwalano sobie na wstawienie młodzieżowca do bramki. Wiosną kapitan bytowskiego zespołu mógł świętować upragniony awans do IV ligi. – Oddałem serce klubowi, a sport traktowałem bardzo serio. Kibiców starałem się bardzo szanować. Grałem dla nich, a nasz awans był nagrodą dla nas wszystkich. To było święto piłkarzy i kibiców – mówi.
W swojej karierze, choć nigdy nie był zawodnikiem z pola, to kilkakrotnie wpisywał się na listę strzelców. Lubił bowiem egzekwować rzuty karne. Nigdy się nie pomylił. W Lidze zdobył cztery gole, w rozgrywkach Pucharu Polski jeden, i w sparingach trzy. Jednak nie to było jego największym sukcesem. W trzech czwartoligowych sezonach Dawid Misiura doskonale radził sobie broniąc prawie we wszystkich spotkaniach. W sezonie 2007/2008 świętował kolejny awans Drutex-Bytovii, tym razem do III ligi. W dwóch edycjach Pucharu Polski grał w finałach. Po przegranymi finałowym dwumeczu z KP Sopot i serii rzutów karnych z Leśnikiem/Rossą Manowo bronił przeciwko pierwszoligowej Polonii Warszawa. – Byliśmy gorsi od byłych mistrzów Polski tylko o jedną bramkę – wspomina. To było świetne ukoronowanie mojej przygody z piłką. Jednak rok później Dawid Misiura wraz z kolegami nie dość, że już uzyskali promocję do III ligi, to jeszcze w finale wojewódzkiego Pucharu Polski pokonali Lechię II Gdańsk. Kapitan Dawid Misiura uniósł pierwsze takie trofeum w historii naszego klubu.
W listopadzie 2008 r. w trzecioligowym meczu z Orlętami Reda zagrał ostatni mecz w Drutex-Bytovii. Wtedy bytowskiej bramki częściej strzegł Mateusz Oszmaniec. Dawid był zmuszony do poświęcania więcej czasu swojej firmie. Nic dziwnego, bo słowo „rodzina” w naszej w rozmowie było bardzo częste. Wreszcie mógł też poświęcić weekendy swoim najbliższym. Jednak dał się namówić swojemu przyjacielowi z boiska Romanowi Cechowi i bronił jeszcze półtora roku w Dębnicy Kaszubskiej. – Grałem nawet przeciwko swoim kolegom z rezerw Drutex-Bytovii. To było dziwne uczucie, bo ten stadion to moje miejsce, a Drutex-Bytovia moim klubem! – zapewnia.
Dzisiaj dla utrzymania kondycji rusza się trenując młodych bramkarzy w szkółce piłkarskiej U-2 Bytów. Tam swoje pierwsze kroki stawia jego syn, który jednak nie poszedł w ślady ojca. Woli grać w polu. – Ma 8 lat, a trener Andrzej Ignatowicz ustawia go w środku pola, więc ma pseudonim „Krycha” – mówi dumny tatuś.
Podsumowując swoje lata w naszym klubie, Dawid Misiura nie odnajduje w nich chwil, które chciałby zmienić. Zaliczył cały okres między trzecią ligą, która po raz pierwszy zawitała w Bytowie w sezonie 1994/1995 i zakończył granie, gdy trzecia liga ponownie pojawiła się w naszym mieście w sezonie 2008/2009. Czuje się spełniony. – Miałem wielu przyjaciół. Przeżyłem piękne chwile. To był dobry czas. Cieszę się, że dzisiaj mogę z każdym się przywitać i powspominać – zapewnia bramkarz, któremu nabyte doświadczenie pomaga w codziennych sytuacjach i dodaje: – Chęć walki i rywalizacji oraz hart ducha pomagają, bo w życiu jak w meczu trzeba się podnosić po porażkach. Sport wyrabia charakter.