Lis pola karnego, który walczył do końca – Roman Cech

Czy napastnik mający 31 lat ma prawo myśleć, że dopiero zacznie budować swoją legendę? Mało tego, będzie kształtować ją w zupełnie nowym miejscu. Tam, gdzie go jeszcze nie znają, gdzie jeszcze o nim niewielu słyszało. Tak miał Roman Cech. Jedyny stranieri, który trafił do jedenastki siedemdziesięciolecia. Jego domem rodzinnym pozostała Dębnica Kaszubska. Historię nietuzinkowego napastnika rozpoczynamy od czasu, gdy już był ukształtowanym sportowcem. Nabrał doświadczenia na trzecioligowych boiskach broniąc barw Pogoni Lębork i Gryfa Słupsk. Trafił do Bytowa latem 2002 r. Miał pomóc w wywalczeniu awansu do IV ligi. Zrobił więcej. Szybko zyskał sympatię kibiców. – W wieku 31 lat byłem w doskonałej dyspozycji. Czułem się naprawdę młodo. Dużo czynników się na to złożyło. Myślę, że byłem dobrze przygotowywany przez trenerów z poprzednich klubów. Ja tego wieku nie czułem. Zerwałem kontrakt z Pogonią Lębork. Czytałem w gazecie, że w Bytowie tworzy się fajna drużyna. Pomyślałem, że może spróbować w Bytowie. Przecież tam się urodziłem. Zadzwoniłem do Ryśka [Ryszarda Mądzelewskiego – przyp. red.], a on mnie jeszcze bardziej do tego przekonał. Później były szybkie rozmowy konkretne rozmowy z działaczami i zostałem zawodnikiem Drutex-Bytovii. Chciałem być częścią nowo tworzącej się drużyny – mówi.

Strzelał bramki jak na zawołanie. W pierwszych trzech sezonach w naszym klubie, średnia zdobytych goli była wyższa od liczby meczów! Ale po kolei. Już w pierwszym meczu w Bytowie zdobył dwa gole. Dzięki jego podaniom strzelali także koledzy. Tworzył świetny duet w ataku z Kamilem Chojnackim i wspaniały duet z pracującym dla niego pomocnikiem Mariuszem Kalamaszkiem. Dzięki Romkowi Cechowi wzrosła jakość bytowskiej ofensywy. Wreszcie mieliśmy najlepszy atak w lidze. Jego bramki były też niespotykanej dotąd na naszych boiskach urody. Finezyjne nietypowe uderzenia były jego wizytówką. Zasłynął także z rzutów karnych. Był autorem niezliczonej ilości tzw. panenek, czyli lekkich lobów na wprost bramki. Leżący zmyleni i przy okazji ośmieszeni bramkarze byli już bezradni. Potrafił wyczuć, czy bramkarz zna jego intencje, wtedy strzelał „normalnie”. Krótko: golkiperzy nie mogli go rozgryźć. – Jako dziecko dużo czytałem o piłce nożnej i wiedziałem kim był Antoni Panenka. Wiedziałem jak strzela rzuty karne. Chciałem tak samo robić jak on. Ćwiczyłem w domu przed wersalką. Ustawiałem piłkę i udając, że chcę strzelić mocno oddawałem lekki strzał w środek wersalki – śmieje się Romek Cech dodając: – To było moje marzenie, aby strzelić w ten sposób rzut karny. Bynajmniej nie chodziło o ośmieszenie bramkarzy, ale o zastosowanie tej techniki. Podczas naszej rozmowy wywołaliśmy przykład meczu z Orkanem Gostkowo, gdy Romek położył piłkę na wapnie miał już strzelać. Nagle jeden z piłkarzy Orkana podbiegł do bramkarza i mu szeptał coś do ucha. Od razu domyśleliśmy się, że mówił mu o tym, że Romek wykona panenkę. – To był błąd tego zawodnika, bo wtedy to samo sobie pomyślałem i strzeliłem normalnie. A bramkarz czekał na panenkę i musiał wyjmować piłkę z siatki – wspomina strzelec pamiętnego karniaka z 90 minuty.

W grze Romka Cecha zauważało się lekkość i radość z gry. Bawił się piłką. Zapewne doświadczenie nabyte na trzecim poziomie rozgrywkowym pozwoliło mu w okręgówce na ten luz. Nie zmienia to jednak faktu, że nas oczarował. W pierwszym sezonie zdobył 18 ligowych goli. Zdobyłby ich więcej gdyby nie jego wyjazd za granicę. W tym miejscu należy wspomnieć, że corocznie zaliczał kilkutygodniowe przerwy. Najpierw wyjeżdżał do Włoch, później do Norwegii. To była jego jedyna wada. Choć zapewne dla rodzinnego budżetu było ogromną zaletą. O tym jak bardzo nam go wtedy brakowało było widać po wynikach. Na szczęście, po powrocie po trzytygodniowym rozbracie od klubu, zdobywał kolejne bramki. – Strzelanie goli to nie była tylko moja zasługa. Po prostu byłem lisem pola karnego – mówi skromnie.

W kolejnym sezonie w 24 meczach zaliczył 26 trafień. Znowu były to gole szczególnej urody. Jego skuteczność nie spadła także w sezonie 2004/2005, gdy do swojego dorobku dopisał kolejne 20 bramek. To pomogło w wywalczeniu awansu do IV ligi. Był niekwestionowanym liderem naszej ofensywy. Był jednym z trzech głównych stranierich. Obok obrońcy Zbigniewa „Zbynka” Oblizajka i pomocnika Mariusza „Mario” Kalamaszka stanowili o sile zespołu. W sumie w klasie okręgowej zaliczył 20 meczów, w których zdobył więcej niż jedną bramkę, w tym trzy hat-tricki i jeden występ z czterema golami. – Wreszcie udało się osiągnąć cel. Wcześniej czegoś nam brakowało. Jednego remisu, może jednego zwycięstwa. Można było się załamać. Mimo silnej okręgówki, mieliśmy naprawdę świetny zespół. Przecież przyszedłem do zespołu aby pomóc, a w dwóch sezonach brakowało nam po jednym punkcie. Przyszedł inny trener i zyskaliśmy więcej pewności siebie – mówi Roman Cech.

W IV lidze choć miał już na swoim karku 34 lata nadal był zawodnikiem, od którego zaczęto układać skład zespołu w ataku. Już w pierwszym meczu z Powiślem Dzierzgoń zdobył gola. – Tego meczu nie zapomnę do końca życia. Pierwszego gola zdobył Mariusz Kalamaszek z rzutu karnego. Po mojej bramce w mżawce, w typowo angielskiej pogodzie było 2:0 do przerwy. Udało się wygrać 2:1. Po meczu trener Powiśla Andrzej Brendler mówił do mnie: Romek nie wiem ile ty masz tych lat, ale ciągle jesteś na gazie – wspomina.

W sumie w rundzie jesiennej zaliczył 6 trafień, a w całym sezonie 9, co i tak obok Krzysztofa Bryndala było najlepszym wynikiem w klubie. Już więcej zawodników zaczęło wpisywać się na listę strzelców. Gdy wiosną co niektórzy zaczęli spisywać go na straty, Roman Cech zdobył dwie fantastyczne bramki w meczu z Orlętami Reda dając wygraną 2:0. Romek się jeszcze nie skończył.

 Gra w IV lidze była świetnym okresem. Fajnie się grało. Drużyna uwierzyła w siebie. Przecież kadrowo się wiele nie zmieniliśmy. Oczywiście byli świetni Piotr Łapigrowski i Krzysztof Bryndal, ale wielu z nas zostało. Grało się nam nawet łatwiej. Mniej się biegało, więcej można było pograć piłką – mówi.

Drutex-Bytovia w IV lidze grała trzy sezony i każdy ze sporym udziałem Romana Cecha. Przypomnijmy sobie, że przyszedł do Bytowa, gdy miał 31 lat. Minęło 6 kolejnych, a on nadal był w wyśmienitej formie. Może mniej strzelał, ale nadal asystował i absorbował obrońców rywali. W sumie zagrał w 59 meczach IV ligi, a miałby więcej. Nie tylko z powodu zagranicznych wojaży ale również musiał czasami pauzować, bo był najczęściej faulowanym piłkarzem. W tej kwestii nie pokonał go ani Diego Maradona w meczu Koreą Płd. w 1986 r., ani Robert Lewandowski ze Szwajcarią w 2016 r. Romek wielokrotnie wyjmował stopy ze swoich „Kaiserów” [model korków firmy Adidas – przyp. autora], aby choć przez chwilę pomasować pokopane nogi. Być może stało się to po tym, gdy sędziowie przestali reagować na faule na Romku. Znali go bowiem z tego, że potrafił samemu wejść w faul lub wsadzić nogę po to, aby była ścięta. – Lubiłem to robić. Szukałem w polu karnym nóg przeciwnika. Jednak z czasem sędziowie nie reagowali. Później przez to miałem ciężko. Trudno było coś zrobić, bo nawet gdy naprawdę byłem faulowany sędziwie mówili: wstawaj, wstawaj, nic nie było. A ja przecież nie zawsze udawałem – śmieje się były napastnik.

Nasz supersnajper świętował kolejny awans. Tym razem do III ligi. Miał także swój wielki wkład do pucharowych sukcesów naszego klubu. Grał we wszystkich pięciu finałach. Najpierw w dwóch z KP Sopot. Niestety, tamten dwumecz był przegrany, lecz graliśmy dalej. Romek zagrał w meczu przeciwko Polonii Warszawa. – Do dzisiaj czuję niedosyt po tym meczu. Bo niewiele brakowało. Zbyszek Oblizajek zdobył prawidłową bramkę, której sędzia nie uznał – mówi. Rok później mógł już świętować zdobycie Pucharu Polski Pom.ZPN z Lechią II Gdańsk. Jednak wcześniej odbył się mecz, który wg. Romana Cecha był kluczowym w drodze do wspomnianego finału. – Wydawało się, że jest już po przygodzie z pucharami. Przegrywaliśmy 1:0, a mecz zbliżał się ku końcowi. Najpierw zrobiłem rzut wolny po którym wyrównaliśmy, a później w 92 min był rzut rożny dla nas. Ja nie byłem wykonawcą kornerów, ale tak wyszło, że to ja miałem dorzucać. Udało się. Po moim dośrodkowaniu padła zwycięska bramka. To pokazało, że do końca trzeba wierzyć w sukces, do samego końca – mówi.

A w 2009 r. grał w zwycięskim finałowym dwumeczu z Bałtykiem Gdynia. Zdobył zatem dwa razy z rzędu to samo trofeum. Świetną nagrodą za jego wkład w te rozgrywki była gra przeciwko Wiśle Kraków, która była ukoronowaniem jego dorobku w naszym zespole.

Wtedy w barwach Drutex-Bytovii miał już za sobą grę w dwóch sezonach III ligi. Co ciekawe, dzięki swojemu udziałowi w kilku meczach rezerw, zaliczył w naszym klubie występy od klasy B, aż do III ligi, czyli w pięciu poziomach piłkarskich! Łącznie zaliczył 250 występów zdobywając 136 goli! Aż strach pomyśleć, jak wyglądałyby statystyki, gdyby grał w naszym klubie już co najmniej kilka lat wcześniej. Ostatni mecz w naszym klubie zagrał mając 38 lat, a kondycją i jakością gry mógł zawstydzić niejednego o 10 lat młodszego.

Piłka nożna to nie tylko zbiór statystyk. To także emocje. Tych Romek Cech dostarczył nam w zanadrzu. Tylko możemy się smucić, że czas płynie. Chcielibyśmy móc go zatrzymać spoglądając na koncert technicznej gry sympatycznego człowieka z Dębnicy Kaszubskiej, który dla wielu kibiców jest i będzie bytowiakiem.

– Na 40 urodziny otrzymałem od mamy prezent z wycinkami prasowymi, które zbierała latami. Popłakałem się. W Bytowie spędziłem naprawdę fajny okres swojego życia i mam teraz cudowną pamiątkę – mówi o niecodziennym prezencie Roman Cech. Dzisiaj niemały epizod w jego karierze jakim była gra w Drutex-Bytovii wspomina ze wzruszeniem. W Bytowie ma wielu przyjaciół – wszyscy nimi jesteśmy.

Bogdan Adamczyk