Zawsze wentylem do przodu – Ryszard Mądzelewski

Gdy byłem pytany o to, kto będzie następnym zawodnikiem w kompletowanej przeze mnie jedenastce siedemdziesięciolecia Bytovii odpowiadałem, że “Madziara”. Wszyscy rozmówcy, bez wyjątku przyznali, że dokonałem właściwego wyboru. Przekonują nie tylko statystyki… ale skoro o nich mowa to na wstępie przytoczę kilka liczb. Ryszard Mądzelewski zaliczył 356 meczów ligowych, z czego 317 w pierwszym zespole, pozostałe w rezerwach. Do tego powinniśmy dodać 21 meczów pucharowych oraz 87 sparingów co w sumie daje 465 udokumentowanych meczów dla naszej drużyny! Pamiętamy, że jego domeną były rzuty wolne dzięki, którym zdobywał gole. Dla pierwszej drużyny w lidze zaliczył okrągłą liczbę 100. Jeśli do tego dodamy bramki w rezerwach, sparingach i pucharach to mamy kolejną „ładną” liczbę – 150 goli dla naszego klubu!

Zważywszy na zasługi dla naszego klubu, ucieszyłem się, gdy Rysiu przyjął zaproszenie na mecz Anglia – Walia do naszego mieszkania.  Opowieść o piłkarskiej przygodzie “Madziary” rozpoczęliśmy wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego prowadzącego mecz na francuskim Euro.

Ryszard Mądzelewski już jako 10-latek w 1978 r. grał w zespole trampkarzy Bytovii. Pierwszym trenerem był Kazimierz Pliszka. Jednak poważna gra była dopiero za kadencji trenera Krzysztofa Stobińskiego, który w 1981 r. zaczął pracę w ówczesnej Baszcie Bytów. – Uczył nas techniki. Bardzo poważnie podchodził do zajęć. Czasami mieliśmy po dwa treningi dziennie. Gdy uczęszczałem do  podstawówki, pierwsze piłkarskie zajęcia mieliśmy już o godz. 6.00, potem był czas na szkołę, a po obiedzie znowu na stadion. Spośród trenerów, jemu zawdzięczam najwięcej – wspomina “Madziara”. – Mieliśmy świetną ekipę. Aż siedmiu z nas grało w kadrze województwa, a Andrzej Trapp był nawet bliski kadry młodzieżowej reprezentacji Polski. Niestety wykluczyła go kontuzja. Ponadto dobrze w piłkę grali też np. Jarek Łoza, Albin Olik i Irek Stoltman. Byli naprawdę nieźle zapowiadającymi się zawodnikami. Najlepszym z nas był Adaś Zieliński. Szkoda, że nie dotrwał do seniorskiej piłki. Był świetny. Miał swoje powody i przestał po prostu grać – opowiada. Madziara miał zatem dobrych partnerów, z którymi mógł się piłkarsko rozwijać. – Oczywiście dobrymi nauczycielami futbolu byli też trenerzy Czesław Karnicki i Kazimierz Dankiewicz – dodaje.

– Trener Dankiewicz uczył mnie strzelać rzuty wolne. To była prawdziwa katorga. Potrafił nas wymęczyć. Później to przynosiło efekty –  wspomina “Madziara” nawiązując do swojej najmocniejszej broni.

Pamiętamy jego precyzyjne, silne i skuteczne strzały ze stałych fragmentów gry. Gdy układał piłkę przed egzekucją rzutu wolnego zanosiło się na bramkę. – Zawsze kładłem ją wentylem do przodu. Wtedy piłki były jeszcze szyte i bałem się, że mógłbym nieczysto uderzyć w dratew przy wentylu. Być może to był tylko taki rytuał. Nie wiem na ile to pomagało, ale tak robiłem – śmieje się Rysiu.

Tymczasem temat rzutów wolnych został jakby wywołany w transmisji telewizyjnej, która w tle towarzyszy naszej rozmowie. Widzimy jak Walijczyk Gareth Bale układa piłkę przygotowując się do rzutu wolnego, bierze rozbieg i… goool! Walia prowadzi 1:0. Zwróciłem Rysiowi uwagę, że gdy on strzelał takie bramki, to Bale uczył się dopiero chodzić (śmiech).

Urodzony w 1968 r. Ryszard Mądzelewski swój pierwszy ligowy seniorski mecz zagrał w Koczale. Odbudowująca się Baszta liderowała w klasie A. W debiucie on i jego koledzy wygrali z Gryfem Koczała 4:1. W tamtym meczu dwa gole zdobył Wojciech Chojnacki. – Mogłem go podpatrywać i uczyć się. Zresztą piłkarskich nauczycieli miałem więcej. Gdy zaczynałem to grał przecież legendarny Lech Martusewicz oraz tacy zawodnicy jak Marian Żywicki, Zbigniew Gostomski, Zdzisław Wiczkowski czy Henryk Potarzycki – dodaje. W swoim drugim meczu przeciwko LZS Dretyń wygranym 6:2 zdobył pierwszego gola. 22 lata później zdobył setną bramkę. Ale o tym później.

16-letni zawodnik na początku nie mógł liczyć na częstą grę w seniorach. Było to związane m.in. chęcią osiągania dobrych wyników drużyny juniorów. Gdy rozpoczął zasadniczą służbę wojskową w Koszalinie, był już niezbędny dla bytowskiego zespołu. Dzięki staraniom Kazimierza Marciniaka otrzymywał przepustki na mecze do Bytowa. – W wojsku byłem trochę niepokorny, czasami miałem nabrojone. Pewnego dnia, byłem w parku maszyn i nagle dyżurny mnie zawołał informując, że mam iść do kapitana. Zastanawiałem się dlaczego, bo akurat wtedy nic nie zbroiłem (śmiech). Gdy wszedłem do gabinetu zobaczyłem siedzącego Dziadka [tak mówiono na Kazimierza Marciniaka – przyp. red.], a na stole stał koniaczek… Dowiedziałem się, że będę mógł jeździć na mecze do Bytowa. Mogłem trenować w Gwardii Koszalin – opowiada.

Jednak długo to nie trwało. Gwardia chciała mieć naszego zawodnika u siebie, ale trener Krzysztof Stobiński był temu przeciwny. Dlatego Madziara nie miał już czego szukać na treningach Gwardii. Na szczęście nadal mógł jeździć do Bytowa. Po wyjściu z wojska nie zdążył wiele pograć na ul. Mickiewicza, bo otrzymał propozycję gry w Damnicy. Miejscowy Comindex z roku na rok awansował coraz wyżej. W sezonie 1989/90 bytowiak pomógł wygrać ligę międzywojewódzką (odpowiednik dzisiejszej IV ligi). Nowy klub był drugą siłą w województwie słupskim. W kolejnym sezonie do kadry dołączyli dwaj kolejni bytowiacy Mariusz Łojek i Jacek Wojach. Oni również „wpadli w oko” trenerowi Zbigniewowi Zaborowskiemu. Swój udział w tym miał oczywiście Madziara. – Nie musiałem nic ściemniać, bo byli naprawdę dobrymi zawodnikami z dobrymi charakterami – dodaje.

Trójka bytowiaków wraz z takimi zawodnikami jak Artur Suryło, Jarosław Świerk czy Robert Darosiewicz utrzymali się w lidze plasując się na 12 miejscu. Rywalizowali z takimi zespołami jak: Chemik Bydgoszcz, Arka Gdynia, Polonia Bydgoszcz, Bałtyk Gdynia, Olimpia Elbląg, Elana Toruń, czy Gryf Słupsk. Jako ciekawostkę dodam swój osobisty wątek. Byłem bowiem na kilku meczach w Damnicy, gdzie ze Słupska docieraliśmy pociągiem. Byłem ciekawy jak sobie radzą bytowiacy. W pamięci utkwił właśnie derbowy mecz z Gryfem. Przypadkowo wraz z kolegą zajęliśmy na trybunach  miejsce, które po chwili opanowali fani ze Słupska. – Pamiętam tamten mecz. Atmosfera była naprawdę gorąca – wspomina Rysiu.

W 1990 r. Rysiu zawarł związek małżeński. Oczywiście mógł liczyć na pomoc firmy Comindex. – Pozwolili mi zapakować całego Żuka produktami jakie wytwarzała firma sponsorująca klub z Damnicy – wyjaśnia. W dzień ślubu był mecz w Bydgoszczy. – Oczywiście nie grałem, ale na poprawiny przyjechała cała drużyna – dodaje.

Na nowej drodze życia postanowił wrócić do Bytowa. Nie na marne, bo zaczęto budować solidną ekipę, na miarę boju o awans do III ligi. Choć napastnikiem nie był, należał do czołowych strzelców drużyny. Upragniony sukces przyszedł, gdy bytowiacy dojrzeli piłkarsko. – Razem z nami bardzo chciał tego kierownik Kaziu Chełski. Dyrektor Andrzej Doleciński był na początku trochę sceptyczny, ale później i on zaczął myśleć o III lidze – wspomina. Jesienią sezonu 1993/94 Bytovia zajmowała pierwsze miejsce. – Czuliśmy, że trener Kazimierz Dankiewicz jest dla nas zbyt dobry. Potrzebowaliśmy mocnej ręki i nowego bodźca. Wtedy były takle czasy, że nie było jak dzisiaj decydującego zarządu. Stąd myh piłkarze wspólnie zdecydowaliśmy, że wiosną poprowadzi nas nowy trener. Został nim Cezary Kołakowski – wyjaśnia kulisy ówczesnych zmian. – Proszę mnie źle nie zrozumieć, bo to wcale nie oznaczało, że nie mieliśmy szacunku do pana Kazia. To był i jest fantastyczny człowiek i oddany trener. Po prostu w tamtym czasie była taka potrzeba – tłumaczy.

Rysiu i jego koledzy wywalczyli historyczny awans do III ligi. Nowym trenerem został stary dobry znajomy z Comindeksu Zbigniew Zaborowski. – Szukano trenera z większym doświadczeniem – wyjaśnia. Klubem opiekowała się firma FCPK. Był nawet pomysł wykupu klubu za symboliczną złotówkę. Ostatecznie się nie udało, ale bytowski zakład finansował klub. – Płacili nawet za grę „stranierim”: Mariuszowi Kalamaszkowi, Krzysiowi Babińskiemu i Adasiowi Ulanowskiemu – mówi dodając: – Wtedy naprawdę nasza gra na tamtym poziomie była czymś wielkim. Początek był wspaniały. Chyba euforia przyszła zbyt wcześnie. Później było gorzej. Prawdziwym powodem dlaczego okupowaliśmy dolne strefy tabeli była zbyt słaba kadra.  Byliśmy też słabsi kondycyjnie.

Na chwilę musieliśmy przerwać interesującą rozmowę, bo Anglicy zdobyli wyrównującą bramkę. – Trochę szkoda, bo Walijczycy naprawdę dobrze grają – komentuje Madziara.

Wróćmy jednak do naszej opowieści… Bytovii nie pomogła nawet zmiana trenera. Marek Karaczun nie zdołał utrzymać klubu w III lidze. Po spadku, drużyna się rozsypała. Madziara w sezonie 1995/96 trafił do GKS Kołczygłowy. Budowała się tam ekipa chcąca zaistnieć na lokalnym rynku. Po raz pierwszy był grającym trenerem. – Ściągnąłem kilku zawodników z Bytowa – mówi o nowej drużynie w Kołczygłowach. GKS awansował do klasy okręgowej i zdobył Puchar Polski na szczeblu województwa słupskiego. W finale w Przechlewie pokonali po rzutach karnych Pogoń Lębork. Później Na pół roku trafił do Ustki i grał w zespole Tadeusza Spionka. Z kolei rundę wiosenną 1996/97 spędził w Bytowie.

W sezonach 1997/98 1998/99 grał w Lęborku. Wtedy jego kolegą z drużyny był inny bytowiak, utalentowany młody Karol Szymlek. – Zdobyłem tam dwa Puchary Polski z rzędu i utrzymaliśmy się w reorganizowanej III lidze – wymienia sukcesy lęborskiej drużyny. – Było to możliwe dzięki profesjonalnemu podejściu. Jeździliśmy na obozy sportowe, a praca na treningach była taka jak się należy. Poznałem wiele fajnych osób  – wspomina.

– Pewnego razu przyjechałem obejrzeć mecz Bytovii. Podeszli do mnie Arek Szmidke i Jacek Wojach. Arek dał mi konkretną propozycję, abym został grającym trenerem, bo w Bytowie chcieliby IV ligę. Wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło. To co wcześniej widziałem chciałem przenieść na nasz grunt – mówi.

W styczniu 2000 r. został trenerem i nadal grał. W kolejnym sezonie 2000/01 zdobył aż 16 goli, dzięki temu mogliśmy oglądać niezliczoną ilość jego słynnych „pompeczek” w geście radości. Był zatem nie tylko nowym szkoleniowcem, ale również ważną, o ile nie najważniejszą postacią na boisku. Niemal wszystkie piłki musiały przejść przez niego. – To prawda, był taki czas – śmieje się.

– Dzisiaj po latach mogę powiedzieć, że chyba miałem zbyt mało trenerskiego doświadczenia – mówi surowo o tamtych czasach ówczesny grający trener. Celu nie udało się osiągnąć. Później trenerami byli krótko Robert Andrzejewski i Cezary Kołakowski, za którego na nowo budowano silną ekipę. Ryszard Mądzelewski w Drutex-Bytovii grał aż do 2009 r. Mimo przybywających lat wciąż był jednym z mocniejszych w testach Coopera.

Tymczasem mecz Anglii z Walią zbliża się do końca, a opowieść jednego z lepszych piłkarzy w historii klubu ciągle trwa…

– Jednym z piękniejszych chwil przeżyłem w końcówce swojej kariery w pierwszym zespole, gdy grałem 300 mecz – mówi. Wówczas kibice przygotowali oprawę z podobizną Ryszarda Mądzelewskiego na fladze oraz datami meczu nr 1 i nr 300. – Wtedy potrzebowałem 2 bramek do pełnej setki. Jedną zdobyłem właśnie podczas swojego jubileuszu z Wierzycą Starogard Gd., a setną zaliczyłem przeciwko Powiślu Dzierzgoń – mówi z satysfakcją człowiek, który swoje życie poświecił piłce nożnej.

W tym czasie, Madziara był już grającym trenerem drugiego zespołu. W swoim dorobku ma także epizod w Kaszubii Studzienice oraz grę w najlepszych czasach Uranii Udorpie w okręgówce. Obecnie jest trenerem klubu z naszej gminy. Odnoszę wrażenie, że Rysiu wciąż jest głodny piłkarskich przygód.

Nasza rozmowa trwałaby dłużej, gdyby nie fakt, że mecz Anglia – Walia się zakończył. Obiecuję sobie i Rysiowi, że kiedyś zrobimy dogrywkę, a może nawet karniaki… Aha, Angole wygrali 2:1.

Bogdan Adamczyk