Przekazał klubowi to co najlepsze – Wojciech Pięta
Zapraszamy po piłkarskiej opowieści z Wojtkiem Piętą w roli głównej. To kolejna postać zasilająca naszą jedenastkę siedemdziesięciolecia Bytovii. Jego talent eksplodował bardzo szybko. Miał 15 lat i 8 miesięcy, gdy zadebiutował w ligowym seniorskim spotkaniu Bytovii. Trzeba zaznaczyć, że nie był to tylko epizod, ani żaden falstart. Wojciech Pięta zaliczył 25 spotkań w sezonie 1991/1992. Rok później powtórzył swój wyczyn. – W młodości niemal nie rozstawałem się z piłką. Być może dlatego, że w Pomysku Wielkim, skąd pochodzę, a później w Bytowie, nie było innych rozrywek. Myślałem tylko o jednym, aby grać jak najlepiej – mówi o swoich początkach Wojciech Pięta. Pierwszymi trenerami byli Kazimierz Dankiewicz oraz Cezary Kołakowski.
Szybko został zauważony. Trafił do trzecioligowej Pogoni Lębork. – To była dziwna historia, bo razem ze starszym o dwa lata Sławkiem Kirdzikiem otrzymaliśmy zaproszenia na sparing do Lęborka. Stało się to po wygranej Bytovii z Pogonią Lębork 7:1 w wojewódzkim finale juniorów starszych w Słupsku. Początkowo myśleliśmy, że chcą nas ściągnąć do juniorów, a tymczasem okazało się, że sparowaliśmy z seniorami – opowiada. Początki nie były łatwe, ale trener Andrzej Brendler obdarzył bytowiaka sporym kredytem zaufania. – Chociaż grałem, to marnowałem sytuacje bramkowe. Czasami nawet przeszkadzałem stojąc na linii strzału partnerów albo nie trafiałem do bramki z jednego metra. Otrzymywałem od nich – mówiąc delikatnie – lekki ochrzan, ale musiałem to wytrzymać i wziąć się do roboty – opowiada Wojciech Pięta, dla którego przełomowym momentem był obóz zimowy w Gdyni. W kolejnej rundzie strzelił już 8 goli, zostając najlepszym strzelcem Pogoni w całym sezonie.
Jesienią sezonu 1994/1995 bytowiak po raz pierwszy spotkał się przeciwko dawnym kolegom z drużyny. Wówczas beniaminek z Bytowa grał w III lidze. Pogoń wygrała jedną bramką, autorem gola był Wojciech Pięta. To nie był koniec jego wyczynu. W rewanżu w Bytowie wydawało się, że Bytovii uda się zrewanżować. Po golu Piotra Mudynia prowadziliśmy 1:0. Do końca regulaminowego czasu pozostały dwie minuty. Jednak Wojtek znowu dał o sobie znać. – Wówczas miałem mieszane uczucia. Jednak byłem zawodnikiem Pogoni i musiałem zagrać najlepiej jak potrafiłem. Tak się ułożyło, że w ostatnich dwóch minutach strzeliłem dwa gole, które zadecydowały o naszej wygranej – tłumaczy zawodnik, który dał lęborczanom pamiętne zwycięstwo. W sumie przeciwko naszemu klubowi zagrał w ośmiu meczach. Najczęściej za jego sprawą, wyniki były korzystniejsze dla drużyny Wojtka Pięty.
– Po maturze postanowiłem studiować w Poznaniu, gdzie miałem do wyboru grę w czołowych wielkopolskich zespołach: Lechu Poznań, Olimpii Poznań, Warcie Poznań, Sokole Pniewy i Amice Wronki. Zdecydowałem się na ten ostatni, bo uważałem, że w nim są największe szanse gry. Miałem już podpisy na umowach działaczy z Lęborka. Do dzisiaj nie wiem co było powodem odrzucenia kontraktu, który przywiozłem do Wronek. Być może stało się to po nieoczekiwanej zmianie polityki kadrowej klubu. Postawiono na bardziej ogranych starszych zawodników. Teraz się zastanawiam, co by było, gdybym zgodził się na grę w Olimpii, która prowadził Grzegorz Lato. Jej działacze jeżdzili za mną nawet do szkoły – opowiada o nieudanych próbach znalezienia sobie lepszego klubu. Na szczęście wcale to nie podłamało piłkarza rodem z Bytowa. – Chciałem udowodnić, że warto na mnie stawiać. I udowodniłem to bijąc kolejny rekord strzelecki. Zdobyłem 25 goli, czyli o 9 więcej niż w poprzednim sezonie. Bardzo dużo zawdzięczam Siergiejowi Miasnikowowi, z którym dużo czasu spędziłem na indywidualnych treningach – mówi.
W sezonie 1996/1997 zaliczył roczny epizod w drugoligowej Elanie Toruń po czym ponownie wrócił do Lęborka. W sezonie 1997/1998 był już zawodnikiem Arki Gdynia. Tam spędził dwa udane sezony. Również strzelił 25 goli zostając najlepszym strzelcem. Jedna bramka byłą szczególna, bo jubileuszowa. Zdobył tysięcznego gola Arki w ligowych rozgrywkach. – Była świetna atmosfera, jednak wówczas organizacyjnie klubu nie było stać na grę w II lidze. Dlatego przeszedłem do Konina – mówi o kolejnej zmianie barw klubowych dodając: – Chciałbym wspomnieć o osobie, która nie zawsze była doceniana. Za warsztat i prowadzenie treningów szanuję Krzysztofa Pawlaka z KP Konin.
Znowu miał okazję zagrać przeciwko swoim byłym kolegom. Tym razem w meczu Pogoń Lębork – KP Konin w rozgrywkach o Puchar Polski. Pod koniec meczu Wojciech Pięta zdobył wyrównującą bramkę dającą dogrywkę i rzuty karne. Zalicza ją do swoich najpiękniejszych. – Tak się złożyło, że ładne bramki strzelałem przeciwko swoim byłym drużynom. We wspomnianym wcześniej meczu w Bytowie z Pogonią trafiłem w samo okienko bramki Gucia [Grzegorza Szymczewskiego – przyp. red.]. Później, reprezentując KP Konin, trafiłem w siatkę lęborczan – wyjaśnia. W nagrodę KP Konin trafił na Legię Warszawa. Wojciech Pięta grał przeciwko takim piłkarzom jak: Grzegorz Szamotulski, Jacek Zieliński, Tomasz Sokołowski, Marcin Mięciel czy Sylwester Czereszewski, który zdobył dwa decydujące gole.
Niestety, pobytu w Koninie, bytowiak nie wspomina najlepiej. – Z czasem okazało się, że była to jedna wielka tragedia organizacyjna. Skończyło się na obiecankach. Piłkarze nie otrzymywali pieniędzy przez ponad półroczny okres. Mieliśmy szczęście, że udało nam się uciec z tamtego klubu – ocenia fatalną sytuację w klubie, który był przeniesiony do Bydgoszczy, ale tam nikt ich nie chciał oglądać, bo byli przecież obcą drużyną.
Wydawać by się mogło, że szczęście się do niego wreszcie uśmiechnęło. Trafił na zaplecze ekstraklasy do Lecha Poznań. Na śnie się skończyło. – Tam doznałem pierwszej poważnej kontuzji, która wyeliminowała mnie z gry na pół roku. Nie grałem, a klub nie odnosił oczekiwanych sukcesów. Po wyleczeniu urazu rozwiązałem kontrakt i wróciłem na Pomorze – mówi o swoim trudnym okresie w karierze. Od wiosny 2001 r. aż do końca 2004 r. był zawodnikiem Gryfa Wejherowo, a później do końca 2007 r. piłkarzem Kaszubii Kościerzyna, gdzie był nawet grającym trenerem. W tym czasie reprezentował także barwy Red Devils Chojnice w futsalu. W halowej odmianie futbolu, bytowiak był nawet reprezentantem Polski. – Ogromnym przeżyciem było słuchanie Mazurka Dąbrowskiego. Byłem bardzo wzruszony, gdy w debiucie stałem z orłem na piersi, widząc swoje nazwisko i zdjęcie na telebimie podczas turnieju eliminacyjnego do mistrzostw świata – rozpoczyna opowieść o wspaniałej przygodzie w futsalu dodając: – Dzięki futsalowi zjechałem świat. Największe wrażenie zrobiła na mnie Brazylia. Szkoda, ze ta odmiana piłki nożnej nie jest w Polsce tak popularna jak poza granicami naszego kraju. Nie tylko na zachodzie. Jeszcze niedawno gromiliśmy Azerów, a teraz oni grają w mistrzostwach Europy. W Polsce na hali grają piłkarze występujący na co dzień na trawie, a tam są zawodnicy specjalizujący się w futsalu. U nas nawet nie ma transmisji telewizyjnych. Z czasem wyjazdy na mecze reprezentacji przestały ekscytować, dlatego zrezygnowałem z kadry.
Wróćmy jednak na boiska trawiaste. Wojciech Pięta po latach ponownie zawitał do Bytowa. Tym razem reprezentował Kaszubię Kościerzyna. W pojedynku rozgrywek o Puchar Polski znowu sprawił, że jego drużyna awansowała dalej. Po dogrywce było 2:2, a w konkursie jedenastek, Drutex-Bytovia przegrała 3:4. Później ponownie doszło do spotkania w pucharach, ale wtedy wreszcie Drutex-Bytovia była górą. To nie była jego ostatnia potyczka z naszym zespołem. Będąc już zawodnikiem Bałtyku Gdynia znowu przyjechał na Mickiewicza 13. Dwukrotnie spotkaliśmy się w lidze i podczas dwumeczu wojewódzkiego Pucharu Polski. Bytowski zespół był lepszy o jedną bramkę zdobytą w pierwszym meczu w Bytowie. W rewanżu, choć Wojtek dwoił się i troił, nie udało się Kadłubom odrobić strat i puchar pojechał do Bytowa. Do naszego miasta przyjechał również bohater naszego opowiadania. Wiosną 2010 r. Wojciech Pięta znowu był zawodnikiem naszego klubu notując udział w pięciu sezonach. Bytowscy kibice byli szczęśliwi, że ich ulubieniec, którego karierę śledzili na odległość mógł wreszcie grać dla nich.
Gdy zimą 2010 r. dołączył do Drutex-Bytovii zanosiło się na poważne wzmocnienie, bo Wojtek niemal w każdym sparingu zdobywał po jednym golu. – To pokazało, że szybko znalazłem wspólny język z kolegami. Udało się wkomponować w zespół. Niestety, kontuzja mięśnia przywodziciela nie pozwoliła mi na grę w rundzie wiosennej – mówi. Rzeczywiście, Wojciech Pięta wiosną zagrał tylko w niepełnych siedmiu spotkaniach. Nie mógł pomóc kolegom w trudnych chwilach. Drużyna prawie spadła do IV ligi. Prawie, bo jak pamiętamy, udało się utrzymać tylko dzięki wycofaniu się z rozgrywek zespołu z Choszczna. W następnym sezonie ekipa czuła w sobie złość sportową. – Rzeczywiście. Po zakończonym słabym sezonie byliśmy lekko załamani i chcieliśmy udowodnić, że zasłużyliśmy na grę w III lidze – mówi ówczesny filar zespołu. W kolejnych 4 sezonach zaliczył prawie wszystkie mecze. Wróćmy jednak do sezonu 2010/2011. Po kilku meczach uwierzono, że można walczyć nawet o awans. Udało się go przypieczętować trzy kolejki przed końcem sezonu w Stargardzie Szczecińskim. Bramkę na wagę awansu zdobył Wojciech Pięta. – To był dobry okres mojej kariery, zresztą zawsze tak miałem, że w każdym klubie długo się rozkręcałem i drugi sezon był tym na co było mnie stać – wyjaśnia dodając: – Byłem rozgrywającym, musiałem więc poznać kolegów, wiedzieć jak się poruszają po boisku i znać ich piłkarskie odruchy.
Po awansie, Wojtek Pięta przeżył trzy dobre sezony w II lidze. – Początek pierwszego sezonu 2011/2012, był wyjątkowo udany. Co prawda pierwsze dwa mecze przegraliśmy i spisywano nas na stratę. Ale później wygraliśmy 5 kolejnych meczów, a 8 z rzędu zaliczyliśmy bez porażki. Szybko dołączyliśmy do grona ekip liczących się w czołówce. Uważam, że wtedy mieliśmy dobrą okazję do awansu. Lepszą niż rok później, gdy tego od nas wymagano. Tak mi się wydaje, że przy jakimś dobrym wzmocnieniu mogliśmy pokusić się o coś więcej. W kolejnym sezonie kilka nieszczęśliwych faktów sprawiło, że w końcówce straciliśmy kilka punktów.
Sezon 2013/2014 był jego ostatnim w Bytowie. Choć zagrał w aż 27 spotkaniach, to tylko część z nich w pełnym wymiarze czasowym. – Tak naprawdę u trenera Pawła Janasa nigdy nie miałem miejsca w składzie. Nie wiem dlaczego – mówi. Sytuacja Wojciecha Pięty nie poprawiła się nawet po tym, gdy w Opolu wszedł na końcówkę meczu i zdobył gola. – Trener wpuszczał mnie na boisko chyba tylko wtedy, gdy trzeba było ratować wynik – tłumaczy wychowanek naszego klubu. Jeśli mowa o ratowaniu zespołu, to jako przykład można podać mecz z Wartą Poznań, gdy Drutex-Bytovia przegrywała 0:1. Po wejściu Wojtka Pięty nasza drużyna z jego pomocą zdobyła 3 gole i skończyło się 3:1. – To nie było łatwe dla mnie, bo czułem się jeszcze na siłach. Gdy dostawałem szansę, to wchodziłem zdobywałem bramki, a potem znowu trener sadzał mnie na ławce. To było dla mnie coś nowego i ciężkiego.
Wojciech Pięta mimo tego, że najlepsze lata spędził poza Bytowem, zdążył przekazać naszemu klubowi to co miał najlepszego. Przyczynił się do awansu do drugiej, a później do pierwszej ligi. Łącznie w Bytovii zagrał w 231 meczach i strzelił 67 bramek. Zdobywał gole bezpośrednio z rzutów rożnych, po strzałach z dystansu, w tym z rzutów wolnych. Bez wątpienia należy do ścisłej czołówki najlepszych wychowanków naszego klubu. Z piłką nożna się nie rozstał. Przekazuje swoją wiedzę pełniąc rolę trenera.
Bogdan Adamczyk