#CZWARTKOWEHISTORIE #17 / “LECHU BYŁ JAK DEYNA”

#CzwartkoweHistorie i siedemnasta część pt. “Lechu był jak Deyna” jest kolejnym artykułem opisującym historię Bytovii na przestrzeni minionych lat. Autorem tekstów jest nie kto inny jak Bogdan Adamczyk! Zapraszamy do zagłębienia się w treść…

Lechu był jak Deyna

10 lat temu dostałem pozwolenie na stworzenie jedenastki siedemdziesięciolecia, która została ogłoszona 2 lata później z okazji 70 lat klubu. Kto wie, może za dwa lata na 80-lecie klubu obecne władze Bytovii dokonają aktualizacji lub zdecydują się na nową/inną formę uzupełnienia składu. W tym miejscu mam w pamięci tych, którzy już odeszli do sektora niebo.

Pozwólcie, że rozpocznę wspominki zaszczytnego grona, bo zawsze warto ich wspominać cytując fragmenty z laudacji poszczególnych postaci naszego klubu w kolejności zupełnie przypadkowej.

LECH MARTUSEWICZ

Do dzisiaj jest najskuteczniejszym zawodnikiem naszego klubu. Często zdobywał po kilka bramek w meczu. Wzorem dla niego był Kazimierz Deyna. Porównywano go do niego nie tylko ze względu na styl gry ale również przez wygląd. Urodzony w 1951 r. w Słupsku, dzieciństwo spędził w Złotowie. – Do Bytowa przeprowadziliśmy się, gdy miałem 12 lat. Zamieszkaliśmy w bloku przy ul. Dworcowej. Na podwórku mieliśmy małe boisko z bramkami. Graliśmy od ra do wieczora – opowiadał dodając, że ich bramki miały siatki ukradzione z pobliskiego gospodarstwa rybackiego.

W 1964 r. trafił do drużyny trampkarzy Start-Bytovii Bytów. Jego pierwszym trenerem był Jerzy Zaniewski. Warunki do rozwoju miał trudne. Gdy remontowano boisko przy ul. Mickiewicza, to seniorzy mecze rozgrywali w Kościerzynie, a juniorzy trenowali i grali w Udorpiu. – Zakładaliśmy korki na plecy i szliśmy pieszo do Udorpia – wspominał. Pierwszy seniorski mecz rozegrał w Słupsku na stadionie 650-lecia. Start-Bytovia broniła się przed spadkiem, a Czarni Słupsk walczyła o wejście do III ligi. – Jechaliśmy jak na stracenie. Grałem w wypożyczonych korkach. Na szczęście się nie przestraszyliśmy i skończyło się remisem 1:1. Na mecze jeździliśmy ściśnięci w blaszanym Żuku. Nawet do oddalonego o 200 km Wałcza – mówił.

Pewnego razu do Bytowa przyjechała kadra woj. koszalińskiego. Lech Martusewicz w sparingu zdobył 5 bramek! Był to niby mało znaczący mecz, ale jak się okazało odmienił jego życie na kilka lat. Wzbudził zainteresowanie Gwardii Koszalin, którego działacze szukali dobrego młodzieżowca. – Na podwórko przed domem zajechała czarna Wołga. Wyszli z niej milicjanci. Byli związani z koszalińskim zespołem. Zaczęli rozmawiać z moimi rodzicami. Podpułkownik najpierw przekonał moich rodziców, a później mnie. W ten sposób trafiłem na dwa lata do Gwardii – opowiadał o kulisach transferu do milicyjnego klubu.

Gwardia grała w III lidze. Warto przypomnieć, że I liga liczyła 14 drużyn, a II liga 16. Zatem dla chłopaka z Bytowa był to naprawdę wysoki poziom W 1970/1971 Gwardia uplasowała się na wysokim 4 miejscu. – Najbardziej pamiętny mecz zaliczyłem na stadionie Warty w Poznaniu. Pierwszy raz grałem przy 20-tysięcznej widowni. Po tym meczu miałem nawet propozycję przejścia do Lecha Poznań, który awansował do II ligi – opowiadał z dumą.

Do kolejnej jego zmiany w karierze doszło w 1972 r. Gwardię zamienił na Bałtyk Koszalin. W rozliczeniu Gwardia otrzymała… kosiarkę do trawy. Tam spędził kolejne 2 lata. Został nawet kapitanem zespołu. Lech Martusewicz bardzo mile wspominał obóz sportowy w dawnym NRD. Po zakończeniu służby wojskowej wrócił do Bytowa. Nie żałował, bo wówczas klubem opiekował się PGR, który jak na tamte lata był hojnym sponsorem. Bytowiacy byli nawet na dwóch obozach sportowych, co okręgówce nie zdarza się często nawet dzisiaj. Przez lata był niekwestionowanym liderem i strzelał bramki jak na zawołanie. Tylko w pierwszym sezonie po powrocie zdobył 38 goli! W rundzie jesiennej 1974/1975 w 10 meczach strzelił 19 bramek, a wiosną w 8 meczach miał ich 16. Często zaliczał hat-tricki, a nawet po 4 i więcej goli w jednym meczu. W następnych sezonach było podobnie.

Zdobywanie goli opłaciło się szczególnie w sezonie 1977/1978. – Z Błękitnymi Motarzyno zdobyłem 5 goli. Na drugi dzień szukał mnie kierownik drużyny Kaziu Marciniak. Znalazł mnie w mieszalni pasz w Przyborzycach. Wołał: “Lechu! Lechu! Masz szybko zgłosić się do biura”. Okazało się, że dyrektor PGR-u Jan Przewłocki wręczył mu klucze do mieszkania w bloku przy ul. Pochyłej. W zamian nadal strzelał. Niemal z każdej pozycji. Nawet ze środka pola tuż po wznowieniu gry.

W sezonie 1981/1982 ówczesna Baszta Bytów po trzech meczach w sezonie wycofała drużynę z rozgrywek. Większość piłkarzy wraz z trenerem Czesławem Karnickim przeszła do sąsiedniego Orkana Gostkowo, jednak wśród nich nie było supersnajpera z Bytowa. Choć tęsknił za graniem, nie dał się namówić. Jego podsumowanie było dość niepoprawne ale mówił okrutnie i dosłownie: “nie chciałem grać na wsi”.

Baszta do gry wróciła w sezonie 1983/1984, a wraz z nią Lech Martusewicz. Nawet po trzydziestce zdobywał po 20 goli w sezonie. Karierę zakończył w 1986 r. razem z Wojtkiem Chojnackim

W sumie w jego dorobku udało się udokumentować jedynie 132 gole. Niestety, dawniej statystyki nie były prowadzone tak pieczołowicie jak dzisiaj więc przypuszczalnie brakuje nam w archiwach około 20-30 procent jego bramek. W sferze przypuszczeń pozostaje dokładna liczba. Jednak nawet liczba 132 wydaje się być niezagrożona.

To tak w skrócie o człowieku, który odszedł przedwcześnie. Cieszę się jednak, że miałem okazję go poznać. Zdążyłem z nim zaliczyć kilka spotkań. Oczywiście byłem także zmuszony do oglądania jego filatelistycznej kolekcji. To była jego kolejna pasja z dzieciństwa…

Poniżej fotografia z 1975 roku –  Bytovia na obozie w Jasieniu. Zdjęcie zrobiono na moście przecinającym jezioro Jasień, obok dzisiejszej rybakówki.