Dawca piłkarskich genów – Wojciech Chojnacki

Zapraszamy do poznania kolejnego kandydata do drużyny 70-lecia, Wojciecha Chojnackiego. Po rozmowach z osobami, które pamiętają lata 70-80 ubiegłego wieku jesteśmy przekonani co do słuszności naszego wyboru.

ODRA SŁUBICE ZAMIAST SZOMBIEREK BYTOM
Wojciech Chojnacki urodził się w 1953 r. w Słubicach. Pierwsze piłkarskie kroki mając 11 lat stawiał w trampkarzach miejscowej Słubiczanki. – Wtedy grałem w trampkach, a pierwsze korki miałem w juniorach, gdy klub funkcjonował już pod nazwą Odra Słubice – wyjaśnia Wojciech Chojnacki [dzisiaj Polonia Słubice – przyp. red]. W wieku 17 lat młody napastnik otrzymał propozycję przejścia do ekstraklasowego klubu Szombierki Bytom. – Działacze ze Śląska przyjechali po mnie i po Tadzia Kuczkowskiego. Obaj mieliśmy grać w Bytomiu. Niestety, nasi rodzice solidarnie się nie zgodzili. Nie pomagały zapewnienia, że otrzymamy miejsce w szkole i internacie. Rodzice uważali, że to było zbyt daleko. Trochę się bali. Mówili: chcesz chodzić do szkoły, to proszę bardzo, masz ją na miejscu, chcesz grać w piłkę, możesz grać tutaj. Potem ich prosiłem ale ciągle słyszałem: nie, nie, nie! Byłem bardzo zły na nich. Nic nie mogłem zrobić. Grałem więc nadal w Odrze. Kopałem piłkę na boiskach całego województwa zielonogórskiego – mówi. Z tamtych czasów napastnik ze Słubic zapamiętał pewnego dobrego bramkarza, który reprezentował barwy Dozametu Nowa Sól. Jak się później okazało, jego rówieśnik zrobił później międzynarodową karierę. Mowa o medaliście Mistrzostwa Świata i zdobywcy Pucharu Europy z FC Porto, Józefie Młynarczyku. – Gola mu nie strzeliłem – mówi Wojciech Chojnacki. Słubiczanin był dobry technicznie, dlatego miał stałe miejsce w zespole seniorów Odry.

DO BYTOWA W POSZUKIWANIU SZCZĘŚCIA
Choć otrzymał bilet do marynarki wojennej, do służby wojskowej nie trafił. – Ze względu na chwilowe kłopoty zdrowotne udało mi się tego uniknąć – wyjaśnia. Za to w wieku 21 lat jesienią w 1973 r. przyjechał do Bytowa. Chciał sobie ułożyć życie. Podjął pracę na budowie, następnie w bazie CPN Ugoszcz, kolejnym miejscem pracy był bytowski RPGKiM. – od 30 lat pracuję w sanepidzie – kończy wyliczankę kariery zawodowej. – Po przyjeździe do Bytowa prawie rok nie grałem w piłkę. Lech Martusewicz razem z Czesławem Karnickim namówili mnie, abym przyszedł na trening – rozpoczyna opowieść o początkach w Bytowie. – Pierwszy mecz na naszym piaszczystym boisku zagrałem przeciwko Stali Jezierzyce. Mecz zakończył się remisem 2:2. Strzeliłem jedną z bramek. Zagrałem na nietypowej dla siebie pozycji, bo trener Czesław Karnicki ustawił mnie na pomocy. Mogłem biegać po obu skrzydłach, bo dobrze grałem zarówno lewą jak i prawą nogą. Po późniejszych obserwacjach trener wiedział, że mogę być jeszcze bardziej przydatny w ataku. Tam tak naprawdę było moje miejsce. Wracając jednak do debiutanckiej bramki, przyznam, że dodała skrzydeł. Miałem bowiem wcześniej małą przerwę w grze, a nowi koledzy dodatkowo budowali presję mówiąc między sobą: zobaczymy co ten z Zielonej Góry nam pokaże – mówi.

Choć Wojciech Chojnacki był bramkostrzelny, to później był przydatny również jako podający. – Zawsze byłem blisko Lecha Martusewicza i potwierdzam jego słowa [z wywiadu z Lechem Martusewiczem – przyp. red.], że dużo piłek mu wykładałem. On zdobywał z moich podań wiele goli. Gdy byłem w posiadaniu piłki, szybko analizowałem, który z nas był w lepszej sytuacji. Gdy trzeba było podać to robiłem to bez wahania – opowiada Wojciech Chojnacki. – Nie można też zapominać, że dobrze w ataku poczynał sobie także Jerzy Daszkiewicz, a w środku linii mieliśmy jednego z najlepszych pomocników ligi Heńka Hincę, to był dobry chłop, szkoda, że tak szybko musiał odejść z tego świata – dodaje ze smutkiem.

SAMOWOLKA I WYCISK NA OBOZIE
W swojej przygodzie z piłką udawało mu się omijać kontuzje. Były tylko drobne urazy. – Raz miałem rozcięty łuk brwiowy. Kiedyś do Bytowa na obóz przyjechała Flota Gdynia. Graliśmy z nimi zimowy sparing i miałem starcie z bramkarzem. Uderzył mnie kolanem. Do dzisiaj mam „pamiątkę” na żebrach – mówi ze śmiechem głaszcząc się po żebrach. – Nogi miałem zawsze całe. Miałem co prawda jakieś stłuczenia, ale nigdy na tyle poważne, aby mówić o kontuzji – mówi wieloletni napastnik naszego klubu. – Mieliśmy bardzo wymagającego trenera. Czesiu Karnicki szczególnie dawał nam wycisk na obozie w Dżwirzynie koło Kołobrzegu – mówi Wojciech Chojnacki. Ten obóz doskonale pamięta wywołany do tablicy były trener. – Zapewne Wojtek zapomniał dodać, że to właśnie za jego sprawą tak było – mówi ze śmiechem Czesław Karnicki. – Wojtek zniknął na cały wieczór, a ja się martwiłem co się stało. Później zastanawiałem się jakie wyciągnąć konsekwencje. Wszyscy byliśmy zgodni, że nie możemy pozbywać się z drużyny tak dobrego zawodnika. Cały zespół był takiego samego zdania. Stąd zdecydowałem, że za karę cała drużyna dostanie wycisk. Robiłem im uciążliwe coraz to dłuższe interwały – wyjaśnia ówczesny trener Bytovii. – Oj działy się tam różne rzeczy, to była młodość – mówi ze śmiechem Wojciech Chojnacki. – Tworzyliśmy zgraną ekipę. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Spotykaliśmy się nie tylko na boisku – dodaje. – Na tym obozie graliśmy też sparingi. Dwa z Wisłą Płock. Jeden przegraliśmy, drugi zremisowaliśmy – uzupełnia wspomnienia z Dżwirzyna.

PAMIĘTNY PÓŁFINAŁ
Najbardziej w pamięci utkwił mu pucharowy mecz z Czarnymi Słupsk. Ekipa prowadzona przez trenera Kazimierza Dankiewicza dotarła aż do półfinału wojewódzkiego Pucharu Polski, co było wówczas największym sukcesem klubu. W edycji 1984/85 bytowiacy wyeliminowali wyżej notowanych rywali. Pokonali Sławę Sławno 3:0, Pogoń Lębork 2:0, Garbarnię Kępice 3:1. W tym samym sezonie Baszta Bytów walczyła w klasie A o powrót do okręgówki. Z kolei Czarni Słupsk grali w III lidze. Wojciech Chojnacki w półfinale zdobył 2 gole. – Przegrywaliśmy już 3:2. Zbliżał się koniec meczu. Kibice powoli opuszczali stadion i wtedy zdobyłem bramkę życia. To była bomba z dystansu w samo okienko bramki. Jak to się czasami mówi, zerwałem pajęczą sieć. Było już 3:3. O awansie miały zadecydować rzuty karne. Los jednak sprzyjał Czarnym i to oni awansowali do finału [w karnych 1:3 dla Czarnych Słupsk – przyp. red.]. Jak się później okazało przegraliśmy ze zdobywcami pucharu – opowiada były zawodnik, który przez znaczną część swojej kariery grał z nr. 9 na koszulce.

Z BYTOVIĄ DO DZISIAJ
Dwa lata później zakończył przygodę z futbolem. – Karierę kończyłem razem z Lechem Martusewiczem i bramkarzem Heńkiem Potarzyckim. Z Bytovią się nie rozstawał. Co prawda nie był ani trenerem, ani działaczem, ale pozostał kibicem. – Staram się być na każdym meczu – mówi posiadacz karnetu na mecze pierwszoligowej drużyny. – Oczywiście najbardziej trzymam kciuki za swoim synem Bartkiem. Kilka lat temu jeszcze dobrze w piłkę grał mój starszy syn Kamil. Szkoda tylko, że nie kontynuował swojej kariery – mówi Wojciech Chojnacki, który przekazał synom piłkarskie geny.

Bardzo często porównuje obecnych piłkarzy do tych sprzed kilkudziesięciu lat. – Dawniej piłkarze mieli więcej luzu i możliwości na własną boiskową twórczość. Dzisiaj trzymają się sztywno zaleceń trenera. Może dlatego dawniej było więcej goli – zastanawia się ojciec bytowskiego pierwszoligowca dodając: – obecnym piłkarzom zazdroszczę dobrych boisk. My musieliśmy grać na klepiskach.

Piłka w bytowskim wydaniu nie jest jedyną, którą śledzi. – Oczywiście oglądam mecze w telewizji. Piłka ciągle mnie intryguje – mówi były piłkarz, który w latach młodości podziwiał grę w wykonaniu Włodzimierza Lubańskiego, który był jego boiskowym wzorcem.

Bogdan Adamczyk